Misa z tykwy
Jakiś czas temu opisywałam zawiłe losy moich "dzieci" tykw z pierwszego zbioru (zobacz TU). Po próbach suszenia i ratunku nie do końca zdrewniałych kilku sztuk, które uparły się dać mi w kość do końca i gnić (od góry na szczęście), udało mi się uratować dwie, a raczej ich spód, bo resztę musiałam usunąć. Zabrałam się do pierwszej z nich i tak powstała pierwsza tykwowa misa. Mogłam znów pobawić się moją mini-szlifierką. Wycięłam otwór, potem obrzeża liści. Następnie grawerowałam całe liście dokoła. Wszystko zostało pomalowane w stonowanych kolorach i polakierowane kilkukrotnie. W trakcie malowania kilku warstw powstały nikłe ślady z prowadzenia pędzla. Postanowiłam tego nie szlifować i zostawić ponieważ dało to ciekawy efekt. Liście roślin też mają żyłki i nie mają jednolitego wyglądu. Środek przeszlifowałam, aby usunąć resztki odstających "wnętrzności" i zabezpieczyłam, żeby nic się nie kruszyło. Nie malowałam go, bo stwierdziłam, że warto zachować naturalny charakter tej pracy. Przynajmniej widać, że to roślina, a nie coś innego. Misa bardzo ładnie prezentuje się na szafce. Chyba zostanie u mnie.
Poniżej fotorelacja
Pracę zgłaszam na wyzwanie kolorystyczne do Klubu Twórczych Mam . Wg tego wyzwania wystarczy, aby praca miała 3 z poniższych kolorów. U mnie tak jest. Dwa brązy i jeden beżowy w postaci linii i środka.
Świetne wykorzystanie materiału - dobrze że chociaż część tykwy udało się uratować, a jak pięknie "uratowałaś" .Powodzenia w wyzwaniu :)
OdpowiedzUsuńKasiu, pomysł i wykonanie są genialne! Świetna reanimacja tykwy. Wygląda obłędnie. Powodzenia! Trzymam kciuki ! :)
OdpowiedzUsuńpraca śliczna dziękuje za udział w wyzwaniu
OdpowiedzUsuń